Strona:Anafielas T. 2.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.
78

Mindows od wieży zawołał strażnika —
— Kto tu, rzekł, jęczéć śmié w dzień mój weselny?
Czyj to głos z ziemi na wierzch się dobywa? —
A strażnik pobladł, i usty drżącemi
Nie śmiał nic wyrzec, stanął martwym głazem.
Mindows go spytał znowu, i przekleństwo
Rzucił na sługę. — Przelękły, nieśmiało —
— Trzéj Montwiłłowi, rzekł, siedzą synowie,
I jak pisklęta nieustannie płaczą.
Wnet głębiéj jeszcze zrzucę ich, byś Panie
Nie słyszał więcéj nienawistnych głosu. —
A Mindows myślał, z zachmurzoném czołem —
— Do mnie ich przywieść, rzekł, i zdjąć z nich pęta. —
Odszedł, a Sargas smutnie potrząsł głową.
— Ostatnią sobie wypłakali chwilę —
Szeptał, i zeszedł w głęboką ciemnicę.

Na zgniłéj słomie siéroty leżały
Z spuszczoną głową, z przygasłemi oczy;
Twarze ich zdala wychudłe bielały,
A zdarte suknie ledwie osłaniały
Skośniałe członki z wilgoci i chłodu.
Starszy na rękach opartą miał głowę,
Średni do muru przyparł się barkami,
Najmłodszy leżał jęczący na ziemi.
Wszedł sługa, wszyscy obrócili oczy —
— Śmierć nam przynosisz? rzekł Wikind do niego;
O! niech ci Bogi nagrodzą, człowiecze!