Strona:Anafielas T. 2.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.
80

Myślał, że mary z Poklusa otchłani,
Na ziemię cudem z rąk mu się wyrwały.
Tak lica blade, tak oczy zmęczone,
Tak ciała zbite, zsiniałe, zranione.
I szli przedsieniem, weszli do świetlicy;
Mindows przy ogniu siedział zamyślony,
Wzniósł oczy, spéjrzał i powstał w milczeniu.
Ale litości nie widać w nim było,
Raczéj szyderski uśmiéch, co po wargach
Latał, jak jastrząb lata po nad niwą.
Wszyscy na braci oczy obrócili,
Nie śmieli żalu pokazać, lecz w duszy
Każdy żałował młodości zgniecionéj,
Kwiatu, któremu dzik rozrył korzenie.
Mindows zdaleka patrzał na trzech braci —
— Wolniście, rzekł im, w świat idźcie, gdzie chcecie.
Na waszym ojcu zdrady się pomściłem;
Jak umiém karać, i wyście poznali.
Dość mi — i nie chcę znęcać się nad wami. —
Zawołał Smerdę. — Każdemu sto koni,
Stu ludzi zbrojnych, trzy szaty, wór srébra,
I w świat! — Wasz ojciec postradał dzielnicę,
Wy nic nie macie. Z łaski méj wam daję
Czém w świat się puścić. — Dokoła nas kraje,
Łatwe zdobycze — Ruś wam stoi cała,
Jak niegdyś ziemia Krywiczan leżała;
Upadłe jabłko pod jabłonią starą,
Po które tylko schylić się i zgarnąć.