Czas ci mieć dzieci, żeby, gdy brzemie zacięży,
Na nich złożyć miecz wojny i o kraje pieczę.
Na zamku Światosława tyś nie widział córki?
Hoża Anna! Jam myślał — to dla ciebie żona. —
— Nic, ojcze, nie widziałem — Witold odpowiedział. —
Twoja wola, i wedle twéj woli się stanie.
Mnie jeszcze o kobiécie żadnéj się nie śniło! —
I posnęli. A w Xiężnéj, Światosława żony,
Świetlicy, także cicha toczy się rozmowa.
Anna siedzi przy matce; włos jéj rozpuszczony,
W złotych włosach się biała twarzyczka jéj chowa,
A głos z ustek różanych tak płynie pieszczony:
— Malko moja! widziałaś gości, którzy wczora
Na zamek nasz przybyli. Starszy, wzrostem mały,
Burką grzbiet ma okryty, głowę skórą wilczą,
Na siwym, żmudzkim koniu do ojca zajechał;
Obok niego był młodszy. O! piękny i młody!
Takiego Kniazia wzrostu, lica i urody,
Jeszcze u nas nie było! Kto to? matko miła! —
Matka tęskno westchnęła i cicho mówiła:
— Z ojcem Kiejstutem, syn to Witold młody,
Xiążęta Żmudzkie i Trockie, z daleka.
Nieprzyjaciele to Rusi odwieczni;
A choć ich teraz w Smoleńsku przyjmują,
Choć oni z nami, kto wié na jak długo? —
— Ale ten młody? — Anna znowu matki pyta —
Czyż nieprzyjaciel? On jeszcze tak młody!
Strona:Anafielas T. 3.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.
98