Strona:Anafielas T. 3.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.
197

Nie widać, nie widać z Siewierza Kiejstuta!
Gdzieś pewnie Korybut Olgerdów harcuje,
I chowa się w lasy, lub w zamkach zaszywa,
Że dotąd go pożyć stary Kniaź nie może.
A w Wilnie? — spokojnie. Widać, nań czekają,
Bo codzień z wieczora wychodzą na wieże,
Za wrota, za mury tłumami biegają;
Straż nawet, co zamku dzień i noc pilnuje,
Często się gdzieś zwlecze, pogląda ze wzgórzy,
W gościńcach tumanów powrótu szukając.

Był wieczór. Na wieży, na wysokim grodzie,
Dwóch ludzi usiadło, ku Krewu patrzali;
Do siebie ni słowa nie mówią, a coraz
Obadwa w tę stronę wzrok wiodą stęskniony;
Czy Kniazia od Krewa czekają z téj strony?
Czy wróg im tam grozi? Lecz niéma na wroga
Gotowych tu ludzi, ni broni; a bramy
Naoścież otwarte, choć wieczór się zbliża.
Wtém powstał Nakiemna, i rękę do czoła
Przyłożył, pogląda; cóś szepnął, i zbiega;
I drugi tuż za nim. Na drodze od Krewa
Pędzą się żołnierze, chorągiew powiewa.
A jedni wołają: — To Kiejstut powraca!
A drudzy z uśmiechem, jak gdyby szydzili,
Do wrót się pośpieszą — otwierać? czy bronić?
Czy witać Kiejstuta? czy z wrogiem spotykać?