Strona:Anafielas T. 3.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.
209

Mistrz się uśmiechnął, nic nie mówił daléj.
A wtém Skirgiełło przystąpił do brata.
— Na co wojować? po co krew rozlewać?
I zdawać losy na walkę niepewną?
Wezwać ich tutaj, zabrać, pozwiązywać.
Wszystko się skończy za jednym zamachem.
Zdradą począłeś, kończże, bracie, zdradą!
Zwabić ich tutaj. Klnę się, że przyjadą.
Kiejstuta łatwo przyciągniem za synem.
Odjąwszy głowy, wojsko się rozsypie. —

Nic nie rzekł Xiążę; widać, waha jeszcze;
A już Skirgiełło pośpiesza z gałęzią,
Wojsko przebiega w przeciwnym obozie,
Woła Witolda, by wyszedł przed szyki.
Postrzegł go Witold, posłyszał wołanie,
Siadł na koń, przeciw posłańcowi śpieszy.

— Słuchaj, Witoldzie! przyjaźni dziecinne
Długie i stałe — rzekł Skirgiełł do niego. —
Jagiełło pomni na braterstwo z tobą,
Wzywa, jak brata, do swego obozu.
Kto wié, czy zgody nie zawrzem bezkrwawéj?
Ja ci przysięgą na Perkuna brodę
Klnę się, że zdrady nic knowamy żadnéj.
Chcecie pokoju? zgoda na umowy? —
Wtém stary Kiejstut zerwał się z pagórka,
Leci do syna, Skirgiełłę spostrzega.