Strona:Anafielas T. 3.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.
233

Więzi Witolda, lecz przykazał skrycie,
By go namiestnik w niewoli szanował;
I kazał izbę na wieży mu jasną
Wysiać kobiercem, przyodziać skórami;
A chociaż straże u drzwi mu postawił,
Przynajmniéj okno puszcza blask słoneczny,
Przynajmniéj Witold na wody i lasy,
Na ziemię może okiem rzucić zdala.
Lasy mu szumią, szumi srébrna fala,
Słońce mu świeci; powietrzem swobodnie
Oddycha, ziemię obejmując wzrokiem.

Ale więźniowi nie patrzeć na słońce,
Ani zieloną wiosną się weselić,
Ni fali słuchać, ani ptaka śpiewu,
Ni piersią szukać słodkiego powiewu!
Jemu myślami karmić się gorzkiemi,
Jemu boleścią swoją się napawać,
I słuchać Raudy, którą serce śpiewa!
Wszystko mu smutkiem, boleścią, rospaczą!
Tak Witold siedzi, siedzi, je sam siebie,
A śmierć ojcowska, co zgonem zagraża,
Nad głową skrzydły czarnemi roztacza,
I w nocy nawet sny słodkie odgania.

Nazajutrz w zamku ruch i wrzawa nocna.
Witold się zerwał, usiadł na posłanie.
— To zamach — myśli — na moje się życie