Ogień się tylko drżącém światłem palii,
A Witold ujrzał postać jakąś białą,
Co rosła, rosła, od ogniska wstała,
U ognia palce zziębłe rozpostarła,
Milcząc, żylaste ręce rozgrzewała,
Długo w twarz smutną Witolda patrzała,
I tak nareszcie ozwała do niego:
— Witoldzie! poco żałość ta, rospacze?
Niechaj kobiéta smuci się i płacze,
Niech dzieci piszczą, gdy w duszę im szpony
Zapuści boleść, żal nieutulony.
Mąż cierpi milcząc, boleść swą zwycięża.
Zimna wytrwałość piérwszą cnotą męża.
Nie tobie jeszcze łamać męzkie dłonie
I tulić głowę na kobiéty łonie.
Śmierci się lękasz — śmierć jeszcze daleko,
Ani, jak ojca, trupem cię ztąd zwleką.
Na twoich rękach losy Litwy całéj,
Pomsta za ojca, lata wielkiéj chwały,
Nieszczęścia, klęski. Długie życie twoje,
Długie twe prace, ciężkie jeszcze znoje.
Poco zachmurzać u młodości wschodu?
Wyjdziesz, o Xiążę, wyjdziesz z tego grodu,
A boleść przeszła, boleść dziś tak wielka,
W przeszłości spłynie, jak w morzu kropelka.
Będziesz swobodnym. Litwa na cię czeka.
Tobie nad całą władza i opieka. —