Strona:Anafielas T. 3.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.
244

Czolner rzekł słowo w ucho Komturowi.
— Więc jutro, Xiążę, szczęśliwéj wyprawy. —
Dłoń zatarł Witold — O, długo czekałem
Bezbronny więzień, wygnaniec, bezczynny!
Jutro!! — I Xiążę Olszańskie porywa:
— Ty, Algimundzie, idź do naszéj Żmudzi,
Na jutro półki przysposób. O świcie
My występujem, i wy wystąpicie.
Bądźcie gotowi. We mnie krew inaczéj
Płynie po żyłach; drga ręka, drży serce!
O! gdyby ująć ojcowskie morderce,
Gdyby szeroką, czérwoną krwi strugą,
Pomścić się razem nad panem i sługą! —

Niéma nocy na grodzie,
I dnia wszyscy czekają,
By wyruszyć o wschodzie.
Żmudzini potrząsają
Smolne oszczepy swoje,
Łuki z rogów wygięte,
Proce z skóry wycięte,
Rzadkie rdzawe szablice.
Krzyżacy zbroje jasne
Sposobią, i pancerze
I hełmy podwiązują,
Włócznióm końce ze stali
Kują. Nim dzień zaświta,
Trzeba w pole wyruszyć.