Tyś poddaństwo zaprzysiągł, na karcie wypisał,
Dał swe życic Zakonu, aby je wysysał,
Przyszłość swoję i Litwy, za zemstę niepewną.
Jam duch, a oczy moje łzą zachodzą rzewną;
I lud twój, jak ja, patrząc na Kiejstuta syna,
Łamie ręce i płakać z rospaczy zaczyna.
Ty zginiesz! Strzeż, Witoldzie, ochrzczonéj twéj głowy!
Pradziadowie do walki, a ty do umowy
Stałeś z nim. Lepsza walka, niżeli przymierze.
Da-ć Zakon kości, gdy z nich szpik wyssie, wybierze. —
Przerwał Witold: — A znasz ty, Gulbi, co w méj duszy?
Myślisz, żem szczérze wiarę i Litwę porzucił?
Co Witold zrobił, Witold, gdy zechce, pokruszy. —
Biały cień wstał, od ognia jasną twarz odwrócił.
— Posłuchaj mnie, i pomnij! Tyś Litwy nadzieją,
Tyś ostatni, swéj wiary, bohatér ostatni.
Jeszcze chwila, a ludy Litewskie stopnieją,
Wróg je zabierze w uścisk, zdradny uścisk bratni,
W którym życie ze staréj Litwy wydobędzie!
Krzyż na górach, świątyniach, na czołach osiędzie,
Krzyż nad Litwą zaświeci! kraj nasz się podzieli!
A tobie go zjednoczyć, tobie, rozerwany
Gdy zionąć będzie ducha w śmiertelnéj pościeli,
Wskrzesić jeszcze, Witoldzie! Zwyciężon, wygnany,
Stokroć zdrajca, zdradzany, pobity, do końca
Zwracaj oczy do myśli, jak orły do słońca.
Niechaj twojemu życiu ona gwiazdą pała.
Litwa jedna i silna, w ręku twojém cała!
Strona:Anafielas T. 3.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.
252