— Panie! w imie twoich dzieci! —
— W imie dzieci?! Nie mam dzieci! —
Witold zaśmiał się z goryczą.
— W imie dzieci, których niéma,
W imie żalu twego, Panie,
Chciéj posłuchać mnie biednego!
Ja ci wieść przyniosłem z Litwy! —
— Z Litwy! — Witold westchnął ciężko. —
O, na Litwie, na rodzonéj,
Jak w Królewcu, pogrzeb wielki:
Wszystko stare, wszystko młode,
Wszystko wielkie, grzebią razem,
Wszystką po ojcach puściznę,
Wiarę naszą i zwyczaje,
Wszystko! Biedna, biedna Litwa!
Wielka otwarta mogiła! —
— Wielka kolebka, o Panie!
A nad nią wielkie świtanie,
Zorza dnia niewygasłego! —
— Któś ty? — Witold wrzący spyta.
— Kto? — jam nędzarz, jam posłaniec.
Lecz tu i mur słowa chwyta.
Czy pozwolisz mi do siebie? —
— Wchodź tu, starcze! przybliż śmiało. —
Semen obejrzał się wkoło.
Mrok już padał. Wszedł w komnaty,
I poselstwo Jagiełłowe
Rzucił w ucho Witoldowe.
Strona:Anafielas T. 3.djvu/273
Ta strona została uwierzytelniona.
271