Jak im w płomieniach pięknie, do lica!
Pogasić ogień! dosyć płomieni!
Niech moja przyjdzie tu niedźwiedzica.
A okna zaprzeć i drzwi od sieni.
Zobaczym, jak ich czule uściska! —
Wnet z hucznym śmiechem rozewrą wrota,
Leci zgłodniała pańska służebna,
Wzniosła na łapy, oczyma błyska,
I na pijanych, wpół-martwych, miota.
— Odważnaś! Meszko! Byłaś potrzebna!
Ślicznie-bo moje spełniasz życzenie!
Rwij cielska podłe, nie żałuj strawy! —
W komnacie przestrach, głuche milczenie,
A potém krzyki, potém bój krwawy.
Wzniesie się człowiek, pada rozbity.
Z krwawéj mu czaszki źwierz mózg dobywa,
I ssie, cóś mrucząc; a Skirgiełł spity
Zabawce z łoża w dłoń przyklaskiwa.
— Precz mi z trupami! precz mi z niedźwiedziem!
Dawajcie rogi! znowu pić będziem!
Druhy tu do mnie! Bestje! na nogi!
Co? już padliście? nie podniesiecie?
Oknem ich, jak psów, rzucić na śmiecie!
Przypędzić z domów, wołać z ulicy!
Nowi przybędą wnet biesiadnicy.
I precz z tą dziewką! wygnać za wrota!
Przywieść mi inną, młódszą, weselszą!
Strona:Anafielas T. 3.djvu/304
Ta strona została uwierzytelniona.
302