Lecz cóś tam ciemnieje w Antokolskiéj drodze!
Nie bydło, bo paść go nie pędzą w tę stronę,
Nie konie załogi z noclegu spędzone,
Nie Skirgielł — w Połocku on teraz nad Dźwiną.
A orszak ku bramóm podsuwa się, skrada.
I w duszy Hanula cóś skrycie powiada:
— To wróg się na Pańską zasadził stolicę! —
Laskami powolnie hufce się zbliżają,
Wilji brzegami piechotni czołgają,
A konni rozpierzchli w Popławskiéj dolinie,
Migną, to ukażą; któś wnijdzie i zginie.
Wnet Hanul zatrąbił i woła na straże,
Sam pędzi ku wrotóm, zamykać je każe.
Wybiera swych ludzi, sam konia dosiada,
— Za Króla Jagiełłę! — zawołał — tam zdrada! —
Zaledwie dopędził, gdzie na Antokole
Kończą się usypy, wał i zaborole,
Już postrzegł, że chwila o mieście stanowi.
Pośpiesza ze swemi, we wrotach sadowi,
Po wałach rozsypał żołnierzy wzdłuż drogi,
Sam z garstką wyjechał nielicznéj załogi.
Już u wrót, u murów przyparte drabiny,
I warty zabite, i ogień zażgniony!
Toż samo od Lidzkiéj poczęto już strony.
Sam Witold, na czele Podlasian i Żmudzi,
We śnie chciał stolicę podstępem pochwycić;
Lecz nie dał mu Hanul zwycięztwem pocieszyć.
Strona:Anafielas T. 3.djvu/310
Ta strona została uwierzytelniona.
308