Strona:Anafielas T. 3.djvu/311

Ta strona została uwierzytelniona.
309

I Witold odparty odstąpił ze swemi.
A ognie zgaszono, drabiny złamano.
I Hanul z przestrachu ochłonął ciężkiego,
Pot z czoła zrytego obciera kroplisty,
Rozstawił strażników, na zamek powraca.


Napróżno się Witold o miasto ubiega,
Fortelem, nocami pod mury podkrada!
Już stary nie zaśnie; on czuwa a czuwa;
I czy to noc czarna na niebo zapada,
Czy brzaski poranne u wschodu zaświecą,
Czy wieczór spokojny na spoczynek woła,
On nie śpi — Witolda zna zdawna, z młodości;
Wié, że się nie zrazi stokrotną przegraną.

I we dwa dni potém znów od Antokola
Na czaty spokojne Żmudź cicho podpełzła;
Lecz chociaż we wrotach straż widnych nie było,
Wnet hufiec się silny z za bramy wytoczył;
A Witold za lasy Wierszupskie uskoczył,
Na Wilno gniewliwém poglądając okiem.
Tak wołał podwakroć od niego odparty:
— Napróżno, Hanulu! Jagiełło! mój bracie!
Napróżno bronicie, daremnie czuwacie!
Na Bogi Litewskie, na imie ojcowskie,
Na matki méj głowę, na pamięć mych dziadów,
Ja Panem tu będę! i prędzéj czy późniéj,
Ja siądę na zamku, ja grodem owładnę!