Strona:Anafielas T. 3.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.
31

Już do twéj piersi nie zrywać się jemu;
Ojciec kołysze rękoma twardemi,
A Witoldowi tak lubo małemu;
Lepiéj, niż kiedy piersiami białemi
Tyś go karmiła, i piersią kobiécą
Do snu napróżno chciała skleić oczy.
Patrz, on się śmieje; na powieki lecą
Mary wesołe, sen jakiś uroczy.

Kiejstut Birutę pocałował w czoło.
— Dzięki ci! Rodź mi takie, jak ten, syny.
Trzeba ich Litwie, by stanęli wkoło
Murem żelaznym bezbronnéj krainy,
Któréj gór, morza, gdy Bogi nie dały,
W piersiach swych synów ma morza i wały;
Trzeba nam ręki i głowy do boju,
Bo długo jeszcze nie będzie na Litwie,
I nigdy może nie będzie pokoju —
I żyć nam w boju, i umierać w bitwie. —

Mówił, a słowa leciały do ucha.
Ona słyszała, a jakby nie słucha;
Cóś może biedna o swym synu marzy,
Bo widać myśli na schmurzonéj twarzy.
I nic nie rzekła, nie odpowiedziała,
Syna przyjęła, cisnęła do łona,
Piersi mu białéj do ustek podała;
Dziecię nie wzięło — żółcią zaprawiona.