Objęli swoim żelaznym uściskiem
Ruś, co bezsilna z rospaczą walczyła.
I wzejdą krzyki, i zaświecą strzały.
Jak tur się dziki rzucił między wrogów
Witold, i miecza dobywszy jasnego,
Szuka Skirgiełły, bo pragnie krwi jego.
Po za nim Niemcy gonią Ruś wylękłą,
I aż pod Werki wybiegli za niemi.
Ziemia się trzęsie zryła kopytami,
Zielona trawa sczerniała, kraśnieje,
Krew, czérwonemi płynąc strumieniami,
Z pagórków szumiąc, w doliny się leje.
Lipcowe słońce nad głowy rycerzy
Sieje promieńmi z płomieni zbitemi;
A czarne chmury, z wiatry gorącemi
W twarz Rusi idąc, piaskiem w oczy sypią,
Jakby się także z Witoldem zmówiły.
Już Ruskie wojska rozbite napoły,
Część leży w dole, nieforemna bryła,
Którą niemieckie roztłoczyły konie,
Ludzi, rumaki, w jedno ciało zbiły.
Druga część próżno ku Werkóm ubiegła,
Jazda Krzyżacka ściga ją w pogoni.
A droga, kędy przeszli wojownicy,
Trupami, końmi, człońkami znaczona,
Kędyś w zaroślach garścią mięsa kończy.
Trzecia część, któréj Skirgiełło dowodzi,
Strona:Anafielas T. 3.djvu/340
Ta strona została uwierzytelniona.
338