W piérwszym śnie otworzył zamczysko, napada
Na obóz Witoldow. Zaledwie stróżowie
Znak dali pobudki, i ciężkich swych zbroi
Krzyżacy nie zwlekli, nie dosiedli koni,
Już Jaszko na karku, uciera się z niemi.
Noc całą walczyli. Nad świtem, gdy mnichy
Na konie się zwiedli i w zbroje ubrali,
On obóz rozbiwszy, do zamku ucieka.
Mistrz smutno, o brzasku, na pole pogląda,
Trupy swe policzył, popatrzał na mury.
— Ciągnijmy — rzekł — daléj. Na Wilno nie przyszła
Godzina. Dobędziem go późniéj, Witoldzie! —
Napróżno go Witold zaklina, namawia,
Korzyści, widoki i sławę przedstawia.
On milczy, a wojsku ściągać się rozkazał.
Już obóz w milczeniu zwija się, Krzyżacy
Na konie usiedli, a Witold za niemi
Odciąga, klnąc Mistrza, i oczy odwrócił.
— Raz jeszcze napróżno! raz może ostatni!
Lecz znowu powrócę, powrócę, zdobędę! —
Odchodzą; lecz idą po Litwie płomieniem;
Nad Wilją Gród Nowy rozryli; nad Świętą
Zwrócą się, Wiłkomierz obegnać i palić;
A sioła po drodze, gdzie puste, zażegną,
Gdzie lud jest, to w pęta, i gnają na Prussy.
Aż przyszli nad Niemen. Nad Niemnem Mistrz każe
Trzy zamki u brzegów swym ludzióm budować.
Strona:Anafielas T. 3.djvu/353
Ta strona została uwierzytelniona.
351