Wieczór był ciepły i pogodny, przeto po wieczerzy ksiądz Hieronim udał się na przechadzkę po ulicy św. Jakóba, gdzie właśnie zapalano jednę latarnię po drugiej, a mnie przypadł w udziale zaszczyt towarzyszenia drogiemu mistrzowi. Zatrzymał się pod portykiem kościoła św. Benedykta Beturneńskiego i wskazał mi jednę z ławek kamiennych, ustawionych po obu stronach wejścia, tuż pod figurami w stylu gotyckim, na których widniały nieprzyzwoite bazgroty. Ręka mistrza mego była piękna, pulchna, stworzona do czynienia gestów wymownych w ciągu scholastycznych dysertacyj.
— Rożenku, synu mój umiłowany! — powiedział — Jeśli nie masz nic przeciw temu, usiądźmy na chwilę na tych oto starych, spolerowanych używaniem kamieniach, gdzie przed nami siadywało tyle ulicznych dziewek, nędznych i nieszczęśliwych. Być może, znalazło się pośród bez-