Udaliśmy się obaj, mistrz mój i ja pod wiechę, do „Małego Bachusa“ i zastaliśmy tam Kasię koronczarkę, kulawego szlifierza, oraz mego rodzonego rodzica. Wszyscy troje siedzieli razem przy stole nad dzbanem wina, z którego pokosztowali już dosyć, by stać się rozmowni i towarzyscy.
Miano wybrać, z zachowaniem wszelkich formalności dwu ławników z pośród czterech istniejących, a ojciec mój roztrząsał tę sprawę wedle stanu swego, oraz rozumu przyrodzonego.
— Całe nieszczęście polega na tem — narzekał, — że ławnicy są to urzędnicy i dostojnicy w togach, nie zaś zwyczajni kucharze i zawdzięczają swój urząd królowi, nie zaś kongregacji kupców, a w pierwszej linji cechowi gospodników paryskich, gdzie pełnię funkcje chorążego. Gdybyśmy ich obierali sami, znieśliby niezawodnie dziesięcinę i podatek od soli, a wszyscy ludzie żyliby sobie szczęśliwie. Przysięgam, że jeśli tylko świat nie cofa się wstecz jak rak, to nadejdzie czas, kiedy ławników obierać będą sami przemysłowcy.