Pewnego dnia zaszliśmy z drogim mistrzem moim aż do Pont-Neuf, którego parapety okryte są zawsze, jak wiadomo, pudłami antykwarzy, bukinistów, rozkładających przed oczyma tłumu najróżniejsze romansidła, oraz dzieła naukowe i książki do nabożeństwa. Można tam kupić za dwa soldy całą „Astree“ i „Wielkiego Cyrusa“ wyczytanego i wytłuszczonego palcami prowincjonalnych czytelników, a jednocześnie zaopatrzyć się w przepis na „Maść przeciw oparzelinie“ i rozmaite dysertacje jezuickie. Mistrz mój miał zwyczaj czytywać dorywczo po kilka stronnic różnych książek nie kupując ich zresztą nigdy, nie posiadał bowiem pieniędzy, a gdy czasem wpadło mu sześć groszy gdzieś z boku, to trzymał je starannie ukryte w kieszeni spodni, przeznaczając z zupełną słusznością dla właściciela „Małego Bachusa“.
Nie był zresztą wcale zachłanny na dobra ziemskie i dzieło najznakomitszego autora nie