Ojciec mój był kucharzem i miał gospodę przy ulicy świętego Jakóba, naprzeciwko kościoła św. Benedykta Beturneńskiego i nie mogę twierdzić, by miał zamiłowanie w Wielkim Poście, gdyż uczucie tego rodzaju byłoby u kucharza wprost nienaturalne. Ale przestrzegał postów i abstynencji, jak przystało dobremu katolikowi. Nie mając pieniędzy na kupno dyspenzy w Arcybiskupstwie, zadowalał się w dni postne suszonym kablonem, wraz ze swoją żoną, synem, psem i zwykłymi gośćmi, pośród których najczęstszym był drogi mistrz mój, ksiądz Hieronim Coignard.
Świętobliwa matka moja nie byłaby nigdy zezwoliła na to, by stróż naszego dobytku Burek, ogryzł jednę bodaj kość w Wielki Piątek. Dnia tego nie dorzucała do osypki biednego zwierzęcia mięsa, ani też nie maściła mu jadła.
Daremnie przedstawiał jej szczegółowo ksiądz Coignard, że źle czyni gdyż biorąc rzecz ze stanowiska słuszności, Burek nie mający udziału