Okrywszy pukle złotych włosów czarnym kapturkiem, bogato naszywanym perłami, i opasawszy się wdowim sznurem, weszła hrabina Srebrnych Wybrzeży do kaplicy zamkowej, by jak codziennie pomodlić się za duszę swego męża, zabitego w nierównej walce z groźnym olbrzymem irlandzkim.
Ale raptem lica jej zbladły, wzrok się zaćmił, głowa upadła w tył a ręce załamały się boleśnie, Na poduszce jej klęcznika jaśniała biała róża, a młoda hrabina wiedziała, że dzień, w którym hrabiny Srebrnych Wybrzeży znajdują białą różę na klęczniku kaplicy zamkowej — jest ostatnim dniem ich życia.
Że więc zbliżała się godzina rozstania się z życiem, w którem w ciągu tak niewielu dni hrabina była żoną, matką i wdową — powstała z klęczek i pośpieszyła do komnaty, gdzie pod opieką niewiast służebnych, spał jej syn, Jantarek. Chłopczyna miał dopiero trzy lata. Długie jego rzęsy rzucały ciemne cienie na zarumienioną od snu twarzyczkę, a usta stuliły się na kształt kwiatu. Był tak jeszcze maleńki i tak śliczny zarazem, że, spojrzawszy na niego, hrabina zalała się łzami:
— Synku mój jedyny — szeptała boleśnie — synku mój, dziecię moje najdroższe, nie będziesz znał swojej matki, nie zapamiętasz nawet rysów twarzy, która na