ścieżki, którą szliśmy przed chwilą. A kieszenie wypełnię orzechami.
Śpiesznie sporządził pod płaczącą wierzbą posłanie z mchu i trawy i znikł w gąszczu krzewów.
Zazulka upadła na posłanie i złożywszy rączki, jak zwykle czyniła przed zaśnięciem, patrzyła na gwiazdy zapalające się jedna po drugiej i migocące na bladej kopule niebios. Po chwili rzęsy opadły i przysłoniły jej oczy. Zazulka nie miała siły dźwignąć znużonych powiek, ale poprzez rzęsy ujrzała wyraźnie maleńkiego Krasnoludka, lecącego ponad nią na czarnym kruku. Nie, to nie było złudzenie, to był prawdziwy Krasnoludek, który, szarpnąwszy wędzidłem, przeciągniętem przez dziób czarnego ptaka, zawisł w powietrzu tuż nad Zazulką i wytrzeszczywszy na nią gały okrągłych oczu, wpatrywał się w nią przez chwilę, poczem ubódł ostrogą kruka i znikł w górze. Wszystko to widziała Zazulka, jak przez mgłę tylko, bo zaraz potem zasnęła.
Spała już na dobre, kiedy nadbiegł Jantarek, niosąc w kapeluszu jagody. Widząc ją uśpioną, położył kapelusz koło niej, i zeszedłszy nad jezioro, usiadł na brzegu, zanurzywszy w chłodnej wodzie obolałe stopy, czekał na przebudzenie się Zazulki. Jezioro spało także w koronkowej ramie, okalającego go listowia. Coś niby para czy mgła biała, rozsnuwała się wolno, łagodnie po jego tafli. Raptem księżyc wysunął się z poza drzew, a wtedy jezioro rozmigotało się tysiącem iskier.
A przecież Jantarek wyraźnie widział, że iskry te nie są odblaskiem światła księżycowego, gdyż płomień ich był błękitny i kołysały się, wirowały, jak gdyby wykonywały jakiś dziwny taniec. Wpatrzywszy się w nie lepiej, dojrzał, że iskry te migocą na podobieństwo gwiazd ponad czołami, wychylających się z toni postaci niewieścich. Jeszcze chwila a z jeziora, wynurzył się cały korowód dziewic, o długich zielonych włosach, strojnych
Strona:Anatol France - Zazulka.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.