Drżące fale jeziora kruszyły w drobne cząstki odblask tarczy księżyca, wysoko wzniesionej nad jego tonią i migotały żywem srebrem — a Zazulka spała jeszcze. I znowu ukazał się zza krzaku Krasnoludek, który z takiem zajęciem przyglądał się poprzednio Zazulce, wiodąc za sobą cały tłum karlików. Były to człowieczki wzrostu rocznego dziecka, o twarzach starców, i długich, siwych brodach, spadających im do kolan. Skórzane ich fartuchy i młotki, wiszące u pasów, świadczyły, że przybyli prosto z kopalni, gdzie zapewne trudnili się górnictwem. Ruchy ich były zdumiewające. Skakali tak wysoko, staczali się z taką chyżością i lekkością, machali tak nieprawdopodobne kozły, że podobniejsi byli do chochlików, niż do ludzi. Ale w czasie najszaleńszych gonitw i zabaw, starcze ich oblicza, zachowywały niezmiennie wyraz powagi, tak że trudno było zdać sobie sprawę, czy są weseli czy smutni.
Zwartym kręgiem otoczyli śpiącą Zazulkę.
— No i cóż — przemówił siedzący na kruku Krasnoludek — czy nie prawda, co wam mówiłem, że najcudniejsza księżniczka śpi nad brzegiem jeziora? Myślę, żeście radzi, iż na nią spojrzeć możecie i że mi podziękujecie jak należy.
Strona:Anatol France - Zazulka.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.
KRASNOLUDKI ZNAJDUJĄ ZAZULKĘ.