Strona:Anatole France - Wyspa Pingwinów.djvu/31

Ta strona została przepisana.

wietrza. Deszcz padał, a deszcz ten był tak miły, że święty mąż rzeki Panu:
— Panie, oto wyspa łez, wyspa skruchy.
Wybrzeże było puste. Wyczerpany znużeniem i głodem, Maël usiadł na głazie, w którego wgłębieniu leżały żółte, czarno kropkowane jaja, wielkości jaj łabędzich. Ale nie tknął ich, mówiąc:
— Ptaki są żywą chwałą Boga. Nie chcę, by przeze mnie brakowała choć jedna z tych chwał.
I jadł korzonki, wyrywane ze szczelin skał.
Świątobliwy mąż obszedł już był całą wyspę dookoła, nie spotkawszy mieszkańców, gdy dotarł do obszernego półkola, pełnego szumiących kaskad, utworzonego z płowych i czerwonych skał, których szczyty błękitniały w chmurach. Odblask lodów biegunowych zepsuł był oczy staruszka, słabe jednak światło przeciskało się jeszcze przez jego opuchłe powieki. Rozróżnił żywe kształty, które cieśniły się coraz wyżej i wyżej, nakształt tłumu ludzi na stopniach amfiteatru. Jednocześnie uszy jego, ogłuchłe od długiego łoskotu morza, dosłyszały słabe głosy. Sądząc, że są to ludzie, żyjący według praw przyrodzonych i że Pan wysłał go do nich, by ich nauczył praw boskich, począł głosić im nauki wiary świętej.
Wszedłszy na kamień w pośrodku tego olbrzymiego dzikiego cyrku, rzekł:
— Mieszkańcy wyspy tej, choć jesteście małego wzrostu, wydajecie się nie tyle rybakami