Strona:Anatole France - Wyspa Pingwinów.djvu/329

Ta strona została przepisana.

jarderów, bo byli zmięszani z nimi. Wszelkie namiętności, szkodzące powiększeniu i utrzymaniu bogactw uchodziły za hańbiące: nie przebaczano ani lenistwu, ani próżniactwu, ani zamiłowaniu do bezinteresownych poszukiwań, ani miłości do sztuki, a głównie — rozrzutności: litość potępiana była jako niebezpieczna słabość. Podczas gdy wszelka skłonność do rozkoszy wywoływała publiczne potępienie, wybaczano chętnie gwałtowne zachcianki i brutalnie ich zaspokajanie; gwałtowność istotnie zdawała się być mniej szkodliwa dla obyczajów, jako jedna z form energji socjalnej. Państwo wspierało się silnie na dwóch wielkich cnotach publicznych: na szacunku dla bogacza i wzgardzie dla ubogiego. Dusze słabe, którym nieobojętne było cierpienie ludzkie, nie miały innej rady, jak zasłaniać się obłudą, której nie można było zdemaskować, skoro przyczyniała się do utrzymania ładu i wzmacniania instytucyj.
Tak więc między bogatymi, wszyscy byli od dani społeczeństwu, lub udawali, że są oddani. Wszyscy świecili przykładem, choćby nawet nie wszystkim to dogadzało. Wszyscy boleśnie odczuwali ciężary, dźwigane stosownie do swego stanu, ale znosili je z pychą, jako obowiązek. Byli tacy, co usiłowali, choć chwilowo i podstępnie, zrzucić je. Jeden z takich, Edward Martin, prezes trustu żelaznego, przebierał się niekiedy za biedaka i szedł żebrać chleba, wystawiając się na szorstkość i urąganie przechodniów. Pewnego dnia, gdy wyciągał rękę na