Mieszkając w świetnych salonach hotelu,
Wylazłszy z puchu o pierwszéj z południa,
I siedząc w miękim, wygodnym fotelu
Tonie w pół szubku przed natręctwem grudnia.
A ubarwiwszy różem swą buzię
Dzwoni i woła na kucharkę Fruzię.
I Fruzia, pani swéj posłuszna woli,
Chociaż kucharka — w panny jednak roli
Staje i mówi: jestem proszę pani,
I pilnie słucha, chociaż ją nagani.
A ta jak władzca korony — poważna,
Wsporach o wiarę śmiała i odważna.
Bitna w procesach, zwycięzka z żydami,
Dumna z ubogim — pokorna z panami.
Zatrzymująca swym ludziom zasługi,
I codzień swoje zwiększająca długi.
W kościołach klęcząca,
Nad światem płacząca.
Pięknie i wzniośle o cnotach mówiąca,
Wszystkich na sławie i mieniu krzywdząca,
Czemu nierychło? pyta zagniewana —
Co dziś w teatrze? jaka sztuka dana?
Długoż tak będziesz mnie napróżno siedzieć?
Masz mi pójść zaraz i o wszystkiem wiedzieć.
— A obiad proszę pani, z czego będzie?
— Idźże mi z oczu, — nudnaś z tém pytaniem —
Tak jak zawsze u ludzi i jak wszędzie,
Strasznieś natrętna śmiesznem swem gadaniem:
Strona:Ancyporowicz Zenonim - Przysmaczki polskiej kuchni.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.