Strona:Anda Eker - Historja o mokrej Ciotce Słoci i o jasnem Słoneczku Oczku.pdf/11

Ta strona została przepisana.

A za tę dałem Julkowi dwie prawdziwe „Nowe Gwinee“!
A ta...
Ale Zosia nie pozwoliła mu skończyć, tylko skrzywiła się brzydko i wzruszyła ramionami i niewieleby może brakowało, a byłaby wystawiła Olesiowi język. A gdy Oleś pokazał jej jeszcze szkolny niemiecki zeszyt z czerwonem, wielkiem: „bardzo dobrze“ — rozdrażniona mała płaksa odtrąciła go i krzyknęła:
— „Czy będziesz już wreszcie cicho, ty wiercipięto jeden!
Bn-n-n... Zawsze ci się zdaje, że wszyscy muszą handlować markami. Un-n-mm...“ — i z niebieskich oczu Zosi puściły się znowu dwa cienkie sznureczki kwaśnych i słonych łez...
Tego już było Olkowi za wiele. Z pogardą i wyższością mężczyzny, mrucząc coś pod nosem o głupich, niewychowanych dziewczynkach, wyszedł do drugiego pokoju, gdzie na stoliku stał jego skarb ukochany: drogie, najdroższe radjo. — A domyślacie się chyba, że dobrze zrobił, bo mógłby przypadkiem zobaczyć twarz Ciotki Słoty, a wtedyby i z Olkiem źle było!
Bo taką już jest potęga Ciotki Słotki, że kogo ujrzy, kto spotka się z jej posępnym wzrokiem, dla tego wszystko co dobre i miłe na świecie, istnieć przestaje, temu gasną w sercu promyki słoneczne, a deszczowa woda żalu i złości wzbiera w nim tak długo, póki się nie przeleje oczami... A kuma-Słota zeszła tymczasem na podwórko przed barometrem i burczała Zosi nad uchem jak natrętna, uprzykrzona mucha: