Strona:Anda Eker - Historja o mokrej Ciotce Słoci i o jasnem Słoneczku Oczku.pdf/13

Ta strona została przepisana.

„Aha — ze zrozumieniem odpowiedział Księżyc i podniósł mądrze w górę skośne brwi.
„Czy wasza pani była bardzo dziś nieznośna?“
„Nieznośna?“ — zachichotały pytająco buciki. — „To jeszcze za słabo określone! Powinniśmy Ci były powiedzieć: okropna! — Płakała, nadęła się, kaprysiła, dokuczała sobie, nam, całemu światu, aż w końcu raczyła zasnąć. Zapatrzyła się w Ciotkę Słotę; ale nie musiała tego zrobić... Mogła przecież sobie znaleźć jakieś zajęcie“ — stękały buciki zosine i kilka razy pociągnęły płaczliwie nosami...
„Zaraz wyjaśnimy tę historję — szepnął czcigodny mandaryn z rodziny Li-łaj-Pe i błysnął swem czarodziejskiem, jedwabnem kimonem. Potem podniósł w górę swój niedawno z Pekinu sprowadzony różowy lampjon prześlicznie malowany w srebrne pagody i oświetlił nim dziecinny pokój. — — Rety!
Co to był za widok! — — — Teraz dopiero pokazało się, że lala-krakowianka złamała nos o stołową nogę, że książka padła na grzbiet i chwyta się za zgniecione, pomięte kartki, jęcząc najnieszczęśliwszy inwalida, że w szafie z zabawkami wszystko przewróciło się „do góry nogami“ (jak mówi kucharka Antoniowa), bo Zosia wieczorem wciąż wyjmowała najrozmaitsze rzeczy i wrzucała je potem bezładnie na półki. — A zaczarowany lampjon księżycowy rzucał dokoła jaskrawe różowo-złote światło, że aż serduszko Zosi kurczyło się ze wstydu.
„Posłuchajcie-no, buciki — powiedział nagle Księżyc, kończąc przegląd pokoju.