Strona:Andrzej Kijowski - Dziecko przez ptaka przyniesione.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

trzeba snuć na ten temat spekulacji, bo cóż, słowo...)
Matka więc płacze, gdy jej dzieci walczą ze sobą. Kochałem ciebie, matko Polsko, i z tej miłości pokój chciałem na naszej ziemi zaprowadzić. Gdy tylko pierwsze wieści przyszły o niespokojnych zgromadzeniach (w Alei Wieszczów, koło mostu, gdzie Dom Górnika) — rozkaz dałem: — Arterii strzec, co dostęp dają do śródmieścia; od tłumów z dala, aby nie drażnić ich widokiem hełmów i pałek — niechaj w bramach policja siedzi, wyjść gotowa dopiero w chwili ostatecznej.
A tłumom rzekłem:
— Towarzysze! Dokąd was będzie rząd tumanić planami reform i poprawy, dokąd plewami w oczy rzucać patriotyzmu i jedności! Nie ma jedności, gdzie bogaci tuczą się kosztem biednych ludzi. Jedność prawdziwą wprowadzimy, kiedy krwiopijcy pójdą precz! Więc naprzód, wiara, niechaj będzie jedna owczarnia, pasterz jeden — krzyknąłem gromko, ręką lewą znak dając tłumom rozgniewanym, a prawą policjantom, aby spełnili swą misję.
„Wtedy do smutnych doszło zajść...”
Kamienie wyrywano z bruku nagimi dłońmi — zadzwoniły stalowe hełmy pod ciosami, i ten i ów policjant padł, i runął tłum na Somosierry ulic zamglonych mżawką siną, bo to listopad — niebezpieczny spod znaku Strzelca, dla Polaków, miesiąc był właśnie — a rok który? Nie pomnę, bo to dawno było — może nie byłem jeszcze sobą — Dzieciną, chłopcem złotowłosym, lecz w jakiejś innej formie latał mój duch nad miastem oszalałym? Wszak nie biografię opowiadam, ani historię obiektywną, ale wyznaję winy — cudze; odpowiedzialność biorę, aby...
Aby powiązać słowo z słowem zasadą trwalszą niż formalna.