wiary — zastąpić jednym — ostatecznym: na wy lub my, na prawo — lewo, wam śmierć lub życie, albo nam, nóż czy pistolet, białe — czarne, potem jedność — boska, krwawa — jedność zasady, jedność celów...
Lecz póki co — komedia trwa: lata nad miastem duch skrzydlaty mściwego dziecka...
Był dowódcą miejscowych wojsk generał Cz.... (nazwisko jego pominiemy — może wsławione czynem godnym lepszego miejsca w dziejach wojen niż to, na które wdarł się wtedy — a może w mękach umarł potem — w mękach sumienia, czy wygnania — dość, że nie żyje...) On to właśnie dał rozkaz szarży. Z czeska brzmiało jego nazwisko, był już stary, zatem służbę — długą, zaszczytną, którą uwieńczył srebrnym wężem na epoletach i kołnierzu w austro-węgierskiej odbył armii, i to w piechocie. Myśl ułańska, szalona, barwna, poetycka, o szarży myśl i błysku szabel, i o furkocie chorągiewek, do dziecinnego snu podobna — z jakich pamięci zakamarków wstała, jak opar przed wieczorem staje nad ziemią tworząc złudę góry, lasu, jeziora w miejscu równinnym i jałowym?
Pytam: kto mu podszepnął „generale, ułanów wezwij — każ im zająć zamkowe wzgórze na Wawelu, a kiedy przyjdzie chwila, rozkaż z góry, jak orłom, w ulic mrok spaść z trzaskiem kopyt, z wrzaskiem «hurra», jak to uczynił z Kahlenbergu król Jan, co Turków pobił kiedyś, broniąc cesarstwa i Europy — niech barykady wezmą cwałem, jak na skinienie Bonaparta reduty brali w Somosierze, a pod Rokitną ruskie transze...” „Skróć cugle i broń do ataku” — huknął generał Cz. w natchnieniu, a ja przysięgnę, że pod biurkiem tego ułana spóźnionego siedziało