Strona:Andrzej Kijowski - Dziecko przez ptaka przyniesione.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

Nikogo teraz nie przyjmował — ani klientów, ani biednych — pusto w przedsionku teraz było, cicho przed bramą. Cicho w domu, pokryli się gdzieś zamachowcy na dziadka oraz moją wolność — ciotki, wujowie, mecenasi. I modły dziadek też porzucił, opuścił świętych, i kościoły omijał teraz w swych wędrówkach...

...Klapu-klap wzdłuż Plant wokół miasta, trochę w górę, trochę w dół. Planty: bzy, kasztany, czasem pomnik, dzieci krzyczą, starcy drzemią. Za drzewami stare miasto: przez gałęzie nagie świta stara cegła — wrzos przekwitły czy dzikie wino albo buk — takim kolorem cegła świta — i miedź nierówno zzieleniała jak staw tatrzański — miedź w kaskadach dachów stromych, w dzwonnic ostrzach, w kopułach lekko uwiązanych, jak atłasowe abażury.
A z drugiej strony: kariatydy, atlasy z gipsu i amorki pod brzuchatymi balkonami; miką błyszczący, stary tynk i sztuczny marmur na portalach; bramy od pokostu lśniące, i do białości wyczyszczone klamki, tabliczki; w oknach tiul, koronki, palmy, konfitury, koty w poduszkach, ptaszki w klatkach i barometry z zakonnikiem, który spod daszka nie wychodzi, bo niż jest wieczny w naszym mieście.
Pomalutku, krok za krokiem, wciąga konik trumnę naszą z uśpionym dziadkiem i dzieckiem, które przez okienko patrzy na miasto w dole, pod kołami, coraz ciemniejsze w cieniu góry.
Góra — skała ostrzem wbita w rzekę, co się u stóp góry zwija jak szarfa w biegu porzucona — skała nagła, niespodziana w tej kotlinie mgły i błota — ponad miastem z cegły kruchej — biała, lita — jak słup graniczny wśród grzęzawisk.