prynę miał siwą, bujną pod brudnym kaszkietem, który nosił na ucho, z fantazją, z żołnierska.
Bo żołnierzem był dawniej.
— Hej — mówił — paniczu... W arcyksiążęcych ja ułanach służył... — I śmiał się piskliwie, papierosa kręcąc w palcach czarnych i twardych jak kołki.
— He, he — ciągnął — czerwone portki my nosili, czaka z bączkiem i złote szamerunki. Ładne było wojsko dawniej, kiedy o tej Polsce, co teraz nastała, ani słychu nie było — i dym nosem puszczał.
W czasie wielkiej parady, opowiadał stary, przed samym cesarzem, koń zrzucił Dubiela i cały pułk po człeku przeszedł, zanim sanitariusze go zabrali. Lekarze złożyli połamane kości i wydali świadectwa, że do służby untauglich[1]; za pazuchę sięgał, papier wygrzebywał przetarty na brzegach i pieczęć pokazywał z czarnym orłem dwugłowym. Przyjął dziadek Dubiela i dał mu w opiekę czarne konie, które do pogrzebów trzymał. Mieszkał Dubiel samotny w czworaku przy stajni, w izdebce ze wszystkich najmniejszej. On bramy zamykał, gdy wieczór zapadał, i psy spuszczał przed nocą — dwa złe kundle, szare, wyleniałe, które przez dzień cały ukryte były gdzieś za stajnią, aby dzieci nie straszyć.
Miasto nasze lubiło pogrzeby. Kiedyś było stolicą, później być przestało, bo król stąd wyjechał i dwór z sobą zabrał. Zwyczaj tylko pozostał, że na zamku naszym królowie brali korony, a potem wracali już prochem, w krypcie spocząć, w podziemiach katedry.
Miasto żyło tylko wtedy, gdy umierał król — ceremonią żyło, świętem, pompą — zresztą spało, czekając, aż się nowy cykl wypełni. Każdy chciał w pogrzebie kroczyć, kiedy przyjdzie wielki dzień. Na to
- ↑ untauglich (z niem.) — niezdatny, nie nadający się