Strona:Andrzej Kijowski - Dziecko przez ptaka przyniesione.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

trzeba było jakiś kostium mieć, godność oraz należeć do kompanii, która tradycyjnie miejsce bierze w pstrym orszaku: stąd więc u nas zatrzęsienie bractw i cechów, korporacyj i towarzystw, chórów, orkiestr, honorowych straży, syndykatów, związków, klubów; stąd gust szczególny maskarady, umiłowanie ostentacji oraz gapiostwo. Miasto stare, było jak starzec, co żyje wspomnieniem świetniejszych czasów, i jak dziecko zarazem, co czeka na święto.
Dubiel o pogrzebach swoich opowiadał, jak żołnierz, co bitwy wspomina. Królów dawno nie chowano w naszym mieście, bo ich już nie stwarzał kraj rozcięty na trzy części, z których każda w innej stronie miała tron. Lecz pogrzeby nie ustały — cykl wciąż trwał i wciąż zwożono tutaj zwłoki jakieś, którym naprzeciw wychodził lud przebrany w swoje kostiumy stare, by znów przeżyć radość żałoby i parady. A to poeta był lub wódz, albo inny duch potężny, w którym osierociały kraj monarchę-ojca uczcić pragnął.
— W koni sześć my go wieźli, a na każdym kapa srebrna i w uszach rajery — jak — he, he — u dam... Ja w kołpaku z kitą i w czamarze, w siodle siedzę i prowadzę wóz czy ten, jak mówili, rydwan — a to były jakby schody, jakby ołtarz albo tron. Trumna srebrna — co się nastękały chłopy, gdy ją podźwigały w górę — trumna, mówię, na tych schodach, czyli na rydwanie, który moje konie ciągły — rzeźbiona w orły i korony, i na łapach lwich. A to już był proch, paniczku, garstka tego... Wiem, bo pisał o tym „Czas”. Nic nie było w środku, kiedy otwarli grób: próchno pono i włosów pukiel — złoty albo siwy.
— A kto to był, Dubielu?
— Ten proch? Już nie pomnę, bo do nazwisk nie mam głowy, a w pogrzebach wielum sławnych chodził. Ten, com go wtedy wiózł, od stu lat już, pono,