komendanta tego, co to rządzi nami dzisiaj, szedł o chłopca prosić. Samem wiózł go do pałacu, gdzie kwaterą stał ten wódz, co wtedy bogiem był młodzieży. Panny, to ci mówię... ale co ty tam zrozumiesz! Widziałem go tak jak ciebie, bo go pan przed bramą dopadł, gdy wychodził. Taki sobie — człek nieduży, przygarbiony trochę, mundur na nim szary, zmięty, i bez gwiazdek, bez orderów. W naszym wojsku kapral lepszy wygląd miał. Myślę sobie: co w nim widzą? A tu koło niego tłok i krzyki: „niech nam żyje”, „komendancie, prowadź”... Głupi naród — myślę sobie — ale, czuję, coś się dzieje ze mną, gardło ściska, serce bije, jak wtedy, kiedym przed cesarzem spadł, albo pod tą górą, pod zamkową, kiedy koń mój — wiesz... A pan — twój dziadek znaczy — do człowieka tego przystępuje, nic nie zważa na te baby zwariowane i na adiutantów w sznurach... Dziecko — mówi — poszło, konia skradło, każ mu pan do domu wrócić, nie gub dzieci, na co to się zda — ta krew niewinna i rodziców łzy... Płakał pan przed komendantem. Wojna — mówi — mocarstw, wojna świata, nie nasza, po co wleczesz pan tę garstkę na stracenie, sławę sobie pan budujesz z naszych strat... — Rzekł komendant: — Idź pan płakać gdzieś w ukryciu, jak dziadowie twoi, którzy nie skąpili synów krwi i własnych łez nie żałowali. Od lat, mówi, stu dwudziestu tak giną nasze dzieci, a dlatego pan i ja po polsku dzisiaj rozmawiamy, i dlatego na tę wojnę, którą toczy świat, syn pański za własną sprawę idzie, bliższą mu niż dom rodzinny. Szczęśliwy chłopiec — mówił jeszcze — lepszą cząstkę wybrał niż ci, co czekać będą, aż ich rozkaz obcy w okopy pogna w mundurze obcym, z obcą bronią. Ja wam daję (tu podniósł głos, bo już go cały słuchał tłum) sposobność własnej wojny, zwycięstwa lub przegranej własnej. Ludzki los wam zgotowałem,
Strona:Andrzej Kijowski - Dziecko przez ptaka przyniesione.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.