mętnym i patosem, i nastrój adwentowy szerzył czekania oraz gotowości do czynów jakichś, ofiar, misji...
W obrazkach mistrzów Akademii błyskał (onże duch ciągle) łuną złotą nad głową barda, który straszliwą przyszłość wieszczy, wstrzymując dłonią widma jakieś, co przed nim stają, czy też widzowi broniąc właśnie patrzeć na siebie... Albo blaskiem nadziemskim bił z twarzy kaznodziei, gdy ten królowi drzemiącemu, hetmanom, posłom i biskupom rokował zgubę... Albo w szlachcicu obłąkanym ów duch promienie swoje utkwił — w szlachcicu, który kiedyś w progu poselskiej izby legł, koszule drąc i blizny drapiąc, aby o kwadrans odwlec ratyfikację aktu, co Polskę żywcem miał pogrzebać... A królewski błazen w czapce z dzwonkami, który w chaosie barw i faktur, w figur i detali gęstwie przeczącej prawom kompozycji, błazen myślący, co w królewskiej (i malarskiej) pompie czyta tragedii zarys pierwszy i pokoleniom przekazuje misję wesołka i Kasandry... A chłop, co czapką działo zatkał i „wiwat” woła na cześć wodza... I wódz... Sto wersji wodza: w żupanie, w zbroi i w koronie, w chłopskiej sukmanie, i w czamarze, w studenckim fraczku i w surducie belfra z prowincji, w czaku z kitą — na czele wojska, w parlamencie, w klubie spiskowców, w tiurmie, w szkole, z szablą, buławą czy szpicrutą, z wierszem, co bluźni albo szydzi, albo proroctwa na wiatr rzuca — w tłumie lub sam, wobec narodu, ludu, Boga — hetman, porucznik, podchorąży, uczniak, parobek wiejski — każdy wreszcie może i musi królewnę śpiącą ze snu zbudzić, przywrócić córkę Demetrze, pieśnią lub siłą wyprowadzić zbłąkaną w piekłach Eurydykę. Każdy, więc i on, karawanów i karetek dziedzic, a także realności, parcel i walorów Austro-Węgierskiego Banku, potomek drobnej burżuazji — klasy bez dziejów i bez jutra, klasy sierocej, przeto smutnej.
Strona:Andrzej Kijowski - Dziecko przez ptaka przyniesione.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.