o to, czym jest zdrowy, czy wszystko mam, czego do szczęścia mi potrzeba. Nie pytał o nic, nigdy, i teraz pytań nie zadawał, ale czekał — czekał chyba, aż ja pytanie mu postawię. Tak pomyślałem, więc spytałem:
— Dziadku... to prawda?
— Słucham, dziecko.
— Prawda, że do sierot pójdę, jeśli nie zasnę?
Naprzeciw naszych okien był dom zwany schroniskiem — piętro miał jedno, wejście z boku jak do klasztoru, z ręcznym dzwonkiem. Nad wejściem, w niszy półokrągłej, stał Józef — święty mąż Panny, z Dzieckiem w ręku i kamienną lilią jak szablą u ramienia. Mąż w sukni długiej, z brodą, kędzierzawy, w okna naszego domu patrzał, nieco w górę, ku niszy, w której Panna stała, węża depcząca. Uśmiechy skryte skrzyżowali nad siecią tramwajowych drutów — uśmiechy tak podobne, jakby bratem byli i siostrą; tę samą rękę każdy pozna w rysunku figur — i w fasadzie domku styl podobny. (Podobieństwa te łatwo wytłumaczyć tym, że zakład równocześnie powstał wraz z domem pod Panną: z tej samej pracowni pochodził projekt i z kasy tej samej fundusz oddany księżom na sieroty — z dziadkowej kasy dobroczynnej — gdy wotum na intencję syna ślubował Pannie i Mężowi.)
Przy schronisku były ogrody. Z naszych okien, choć parterowe, widać było grządki i szklarnie, i bladych chłopców w szarych kitlach, co doglądali kwiatów, warzyw, dźwigali kosze, wodę lali z olbrzymich konwi i kompost rozrzucali z ręcznych wózków, które ciągnęli sami, jak koniki. — Zamykać okna — kompost wożą — krzyczano u nas, kiedy mdłym zapachem powiał z przeciwka wiatr zachodni. — Jeżeli będziesz nieposłuszny, nie zechcesz jeść, pacierza jak trzeba
Strona:Andrzej Kijowski - Dziecko przez ptaka przyniesione.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.