dorożkarską w baty zbrojną i przebraną w cylindry, czaka i liberie. Na cały świat stangretów słałem, rządców oraz stróżów nocnych z psami. Byłem Bogiem — przedsiębiorcą. Nie groziło mi bankructwo ani kryzys, ani narzekanie bab, bo ich nie było w moim świecie — synów samych znosiły mi ptaki białe — orły czy sępy. Chowano ich potem w domach sierot, pod okiem księży. Jam ich odwiedzał, a gdy mi który w oko wpadł, mierzyłem w niego końcem laski, mówiąc:
— Pójdź, synu, na służbę do mnie.
Sieroctwo było grzechem — odmienną płcią — niewolą, z której zbawia ojciec-wódz, i z sieroty-baby czyni chłopca, mężczyznę i żołnierza. Tak świat widziałem i historię. Sierotą byłem ja — i Polska. Tę ostatnią zbawił Marszałek. Kto mnie zbawił, czy dopiero zbawi? Kim jestem? Już chłopcem czy sierotą jeszcze? Gdzie mój zbawca, co mi udzieli siły, męstwa i wiedzy? Dziadek? Ten, w niewoli bab? Nieznany ojciec? Doktór Kraft? Czy Bolko, wuj bez głowy, którego zeszyt w szafie zegara kryję jak księgę zaklęć, klucz magiczny?
W obrazkach, mapkach i symbolach dzieje początku opowiadał, upadku, końca, i formuły szukał zbawienia, czyli powtórnego życia. I zginął, umarł... Został sam — gdzieś pod lasem, w zbiorowym grobie, opuszczony. Śmierć go wtrąciła w stan sieroctwa, w niewolę — grzech; śmierć, którą za kobietę miałem, wiedźmę-babę, co skrzeczy ciotek płaskim głosem. Więc zeszyt jego jest pułapką? Kto go tam schował? Kto go podrzucił do pokoju, kto chciał, aby w moje ręce wpadł? Czy to nie podstęp i trucizna, która mnie wtrąci w bab niewolę, w sieroctwo wieczne, w śmierć — jak Bolka?
Wstawałem, bosy, na posadzki taflę skakałem cicho
Strona:Andrzej Kijowski - Dziecko przez ptaka przyniesione.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.