Strona:Andrzej Kijowski - Dziecko przez ptaka przyniesione.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

nego nie zostało: siebie i nas przed strachem bronił, mrucząc uparcie i gniewliwie, że co koń, to koń. Kiedy poczuł się stary, chory, i kiedy pojął, że dni już przed nim policzone, kiedy strach o przyszłość kraju i własną dobrą sławę dłoń mu położył na ramieniu i na ucho szepnął, że czas się zbliża porachunków, bo już wygasa zawarty z życiem pakt przymierza; kiedy lekarze domowi przestali przed nim kryć choroby utajony bieg, a równowaga władzy, której on był miarą, chwiać się poczęła, bo niepokój stronnictwa ogarnął, izby obie, sztaby oraz gabinety; kiedy dyskretne informacje przeciekły do ościennych państw, a w kancelariach rozważano wariant, co byłoby, gdyby on... Kiedy tak jego los osobisty i kraju los zrównały krok, spiesząc ku nagłym rozstrzygnięciom, on — sam, czy za radą czyjąś — dał rozkaz konnej defilady, jakiej wieki całe nie widział zubożały kraj. Rocznicę odszukano starą zwycięstwa nad mocarstwem, które od dawna nie istniało, by nie urazić istniejących; wspomniano króla i konnicę — dowodził król, a walczył koń, królowi cześć i koniom cześć, wodzowi i ułanom jego oraz praojcom wszystkim chwała, braciom pokrzepienie serc, przeciw technice demonstracja, psychologiczny manewr śmiały, spektakl potężny dla publiki i wodza występ pożegnalny.
Dla firmy pełne chwały dni: w sztabach parady wymyślono, że ładniej będzie, w dobrym stylu, gdy przed frontem konnych wojsk, konnym zaprzęgiem wódz przejedzie.
Pamiętam dzień, kiedy do kancelarii dziadka przyszła delegacja komitetu, który miał ustalić szczegóły święta. Przyszedł cywil, policjant jeden i wojskowy. Pod biurkiem dziadka, u nóg jego obutych w filcowe, grube kapcie, jak trusia tego dnia siedziałem z gromadką moich najwierniejszych wojsk. Słyszałem