mówi, jak tam nasi w tarabany...” On ich wita, bo ich kocha, on im swój otworzy dom i odda syna, konie, izby w domu, stajnie, gumna, on — ten starzec na obrazku — jest z historią za pan brat, i o nim śpiewa lud piosenkę. Taką mi wizję wuj przekazał w pocztówce, taki wzór historycznych wzruszeń nosiłem w sercu, o takim przebudzeniu śniłem w mej samotności i w sieroctwie. I oto wszystko się powtarza: jest dom i starzec, wojsko, dziecko, i amaranty, orły, konie, lecz wszystko dzieje się na opak, coś się rozprzęgło i popsuło, starzec wygania precz ułanów, a rotmistrz go o nocleg żebrze. Gryzłem kotarę w złości niemej i znowu me sieroctwo czułem, sieroctwo w dziejach i w kulturze — dziedzic nieprawy, pogrobowiec, zgubiony w snach, w symbolach, znakach — w snach, co się nigdy nie sprawdzają, w symbolach pustych, w martwych znakach. Gdybym mógł działać, rozkazywać i świat urządzać wedle marzeń, uczyniłbym na powrót jedność pojedynczego indywiduum i zbiorowości, co je rodzi, domu i kraju, rodzinnych przygód i historii; uczyniłbym świat jak obraz w kolorach złota i purpury albo poemat roztętniony rytmem jak wojska krok miarowym. A tu słuchać muszę tej mowy gnuśnej, niepewnej racji własnych, leniwej, sennej...
— Komplikacja...
— Kłopot taki...
— Niepo, tego, rozumienie...
— Przepraszamy.
— Wyjaśnimy.
— To na razie — dobrej nocy państwu życzę.
I znowu za oknami „szwaaaa.. marsz!” rotmistrz krzyknął, ulewa kopyt na bruk spadła, poszły iskry, gdy na tramwajowych szynach pośliznął się podkuty koń; w sinym świetle konie przeszły smugą bladą — błękitno-malinową smugą jak ta, którą o zachodzie
Strona:Andrzej Kijowski - Dziecko przez ptaka przyniesione.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.