Strona:Andrzej Kijowski - Dziecko przez ptaka przyniesione.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

rowej straży i wyszedł z wąskich, starych drzwi znaczonych króla monogramem ten człowiek, któregom w snach i w bezsenności za ojca sobie przysposobił. Ujrzałem z bliska mundur siwy przepasany błękitno-czarną wstęgą orderu Militarnej Cnoty, ujrzałem siwą brew i wąs ten sam co na pieniądzach i na znaczkach, srebrną buławę — znak ojcostwa z obrazów starych odczytany. Mój dziadek mu się w pas pokłonił tak, jak kazałem. I rzekł:
— Konie, panie, moje... A to wnuczek — w bok mnie szturchnął — kwiaty daj!
— Dobrze, dobrze, moje dziecko — zadudnił nade mną bas znany z radiowych membran i wąs od dziadkowego twardszy musnął me czoło.
— Siadaj — powiedział tak, jak chciałem — na kozioł, pojedziemy razem tę, panie, defiladę przyjąć.
I jedziemy. Przede mną konie fanfarzystów zadami trzęsą w spiesznym truchcie. Talerze szwoleżerskich czap płyną jakby po wodzie nenufary; rękawy zdobne w srebrne strzały wznoszą się w górę, trąby złote z purpurowymi proporcami tryskają słońcem i dźwiękami. Dubiel po mojej lewej stronie z przejęcia głośno sapie, goryl w liberii gniecie mój prawy bok, pośrodku siedzę jak maskotka albo łaskawy żart marszałka. O tym marzyłem w noc bezsenną i tak bym zrobił, gdybym marszałkiem był sam, a on chłopczyną w kierezyi. Jadę i czuję zgodę pełną pomiędzy mną a starcem, który za mną siedzi w białych poduszkach — zgodę i jedność czuję natury mojej i Marszałka, jedność z historią, jedność świata — spełniony sen. Jestem gorący, promienieję jak trąba w rękach szwoleżera — przeze mnie płyną dźwięki gromkie, we mnie utkwiły wszystkie blaski pięknego dnia; we mnie Duch z obrazów starych wszystkie promienie swoje skupił, ja je odbijam i rozsyłam, wzniecam pożary w sercach, gło-