w podziemiach na Wawelu, i Bestią, która w chmurach tętni, praojcem rodu i ostatnim jego potomkiem, który z zagłady ocaleje. Założył miasto, po czym zburzył; prawa nadał ludowi, który wymordował; ojczyznę zgubił, by ją zbawić. Jednego tylko nie zna jeszcze: miłości nie zna. Za mały na to. Dlatego głupi, w sobie sprzeczny — a przeto groźny...
● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● | ● |
Rósł, jak dziecko zwykle rośnie, zgodnie z prawami fizjologii, ja — powiadam — rosłem normalnie pośród zabaw i dziecinnych lektur. Czytywałem z lubością Żywoty Plutarcha, Tacytowe Roczniki, Fajdrosa i Państwo. Homera lubiłem nucić sobie w kątku albo, w szmatki przebrany ciotczyne, grywałem dla zabawy szekspirowskie role — kobiece przeważnie. Czytywałem Kapitał, po trosze Nietzschego. Bergsona nie lubiłem, a Freud mnie rozśmieszał do łez. Rosłem prawidłowo z niemiłym wyjątkiem: głowę miałem za dużą wobec reszty ciała i z trudem ją dźwigałem na zbyt cienkiej szyi. Stąd częste migreny i omdlenia, i krok powłóczysty. Lecz nadzieja była, że z czasem wszystko się wyrówna i proporcje odzyskam. Tak doktór Kraft twierdził.
Od dnia nieszczęsnej defilady dziadek radził się swego spadkobiercy we wszystkich urzędowych sprawach. Już nie musiałem chyłkiem zakradać się do jamy pod dziadkowym biurkiem: sam wołał mnie do siebie i uroczyście tam wprowadzał. Na lasce wsparty czekał zawsze, aż sobie wpełznę z żołnierzami na moje miejsce ulubione.
Dziadek wpadł w kłopoty, które łatwo było przewidzieć. Nikt mu wszak nie zwrócił pieniędzy, które był włożył w ekwipunek. Reklamowy efekt, który dziadek