Strona:Andrzej Kijowski - Dziecko przez ptaka przyniesione.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

Lekko pijany i radosny tak przedstawiał swoją prośbę:
— Panie, wydaję córkę za doktora (nazwisko jakieś z dumą podał), może pan zna? Wesele, panie, takie będzie, jakiego Kraków nie pamięta. Dwunastu księży zamówiłem i męski chór Leć pieśni w dal. Pająki wszystkie mi zapalą, położą kokos wzdłuż kościoła, kwiaty kupiłem z firmy Freege, kucharzy wziąłem od Pollera, wino od Grossa, piwo od arcyksięcia z Żywca, od Baczewskiego skrzynie dwie, suknie z welonem aż z Warszawy. Pieniądze mam, pieniądze daję, bo tylko w życiu jeden raz człowiek się żeni i umiera. Tak czy nie?
— Tak — odrzekł dziadek jasnym głosem, bo spotkał przecie znów człowieka, który wyznawał jego wiarę w piękno i wartość ceremonii, a na tej wierze sto lat z górą nasz zakład stał.
— Teraz mi jeszcze koni trzeba. Białą karetę chcę dla córki z atłasem w środku. Furmani mają być w cylindrach, wszystkie powozy, jakie masz pan w szopie, daj, bo rodzina liczna. Kopyta koniom niech się świecą, jak... wiesz pan co. Ja się na szczegółach znam.
— Tak — odrzekł dziadek i kapciem tupie, boć to się jego spełnia sen o obyczaju nieginącym. A szewc bełkoce:
— Teraz to, panie, ludzie autami tylko jeżdżą, bo mówią „postęp”...
— Jaki tam postęp — dziadek rzecze — choroba taka.
— Święte słowa — wykrzyknie szewc. — Auto, panie, to jest fabryczny but na jeden sezon, a co ręka to ręka.
— Co koń to koń!
— A toś mi brat! Pisz pan w księdze zamówienie na córki ślub i wnuków chrzciny — z góry płacę.