Strona:Andrzej Kijowski - Listopadowy wieczór.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

utrzymanie rodziny, chociaż wszystkie kasy emigracyjne stały dlań otworem. W końcu, gdyby nie to, że miał bardzo solidne przygotowanie uniwersyteckie, że znał wybornie literatury klasyczne i języki, doprawdy nie wiadomo, jak przeżyłby krytyczny czas; aby zdobyć np. posadę profesora w Lozannie, musiał stanąć do konkursu. Mochnacki po prostu żebrał o zasiłki — już nie na jedzenie nawet, bo żył byle czym, ale na opłacenie druku swego dzieła o powstaniu. W końcu musiał patrzeć bezradnie, jak umiera jego brat na gruźlicę i z głodu. W rok po nim sam umarł, z wycieńczenia serca i mózgu. Lelewel, który otrzymał rozkaz opuszczenia Paryża i Francji, piechotą wędrował do granicy belgijskiej. A co się działo ze zwykłymi wojskowymi emigrantami, zwłaszcza w „zakładach”, to jest w miastach prowincjonalnych, które wyznaczono na przymusowy pobyt żołnierzom i oficerom! Początkowo płacono im żołd, tak jak w wojsku francuskim, później jednak obniżono subsydia i najczarniejsza nędza zapanowała wśród emigrantów, którzy w dodatku uparli się pozostać w swym gronie, aby pełnić rolę politycznej reprezentacji ujarzmionego narodu, stanowić rezerwę gotową do chwycenia broni, gdy tylko wybuchnie wojna powszechna lub rewolucja ludów... Nie przyjmowali więc ofert do Legii Cudzoziemskiej, do pułków afrykańskich, z jakimi zwracały się do nich władze francuskie; oponowali przeciw próbom angażowania ich do armii belgijskiej lub portugalskiej, za zdradę narodową mieli wszelkie w tych sprawach negocjacje do tego stopnia, że generał Bem, który je prowadził, cudem uniknął śmierci z rąk zamachowca. Raz wraz wybuchała wśród emigrantów panika, że władze zmuszać będą do wyjazdu, a żołnierzy nawet porywać będą siłą. Zdarzały się rzeczywiście zresztą wypadki szantażu, jak z dwoma statkami żołnierzy polskich, których Prusacy z Gdańska wysłali do Francji. Przez dwa tygodnie statki stały na redzie w Bordeaux, bo nie chciano