człowieka jakiemś bardziej uderzającem przemówić zjawiskiem. Coś stać się musiało na niebie pozornie przeciw naturze, by człowiek oczy ku niemu podniósł i po raz pierwszy popatrzył.
W jakiejś noweli skandynawskiej jest opisana śmierć zamęczonej codzienną pracą szkapiny. Autor powiada, że ona nigdy nie widziała słońca, a postrzegła je dopiero na niebie w chwili agonji. Skrzyżowały się spojrzenia wiecznie młodego i pełnego żarów oka słonecznego i łamiącego się blasku w źrenicy nędznej szkapiny. Owa szkapina miała może w tej chwili przeczucie wyższych sił, wyższych typów, wyższych etapów rozwojowych.
Tak też kiedyś jakieś znękane pokolenie praojców naszych w chwili tragicznej spojrzało na niebo i ujrzało słońce. Od zwierzyny na łowach ściganej, od ryby w nurtach rzeki łowionej, od jaguara czającego się w zaroślach, od węża, który czatował z zębem jadowitym, od tej plątawy niebezpieczeństw i potrzeb nieustannych gdzieś, raz, kiedyś człowiek w niebo spojrzał i postrzegł — słońce.
I wtedy zauważył, że ono wschodzi zarówno nad nim, jak nad jaguarem i grzechotnikiem. Ze ono potężniejsze jest, niż śmierć.
Nie. I ono nawet ma swego jaguara, który w zaroślach blasku czai się niepostrzeżenie. I ono ma jakiegoś węża, który je opasze i zdusi.
I ono cierpi, walczy, znosi gwałt, zwycięża.