wadziéła kosom o jednom gaździnom, wdowa była, a siedmiorgo siérot u niej w hałupie. Biere jom, a dziecýska w krzýk, co jaze giełcało po halàk, tak lamentujom i labidzom:
— Nie bier nàm matki, nie bier matki.
Zlutowała sie śmierzć nad dziecmi, posła do Pana Boga i tak mu padà:
— Panie Boze mój! ja téj wdowy brać ni mogę, bo jéj dzieci tak płacom i lamentujom, jà sama baba i jaze mi sie ik luto stało.
A Pan Bóg jej tak padà:
— Jà ludzi stwarzàm, ale ik nie zabiéram ze świata. W tyk rzecak to Pàniezus gazda. Idze do Niego i spytaj sie, jako ma być — haj.
Przýhodzi śmierzć do Pàniezusa i tak Mu padà:
— Panie Jezusicku, jakoz jà màm tom gaździnom brać, kie je wdowa, siedmiorgo ma dziàtek w hałupie, a tak pytajom i lamentujom, co jaze mi sie ik luto zrobiéło — haj.
Pàniezus prask śmierztecke w pysk, prask w pysk.
— Hybàj — padà jéj — i wocýmieniu przýniéś małom skałke z morzà.
Skocýła smierć wartko i przýniesła okrągłom skałke, kolwicek jako hléb.
A Pàniezus jej ozkazàł tak:
— Gryź skàłke!
Strona:Andrzej Stopka Nazimek - Sabała.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.