trzech, a on był sam. Spuścił kamień i tak ich nim obydwóch poczęstował, że im się już drapać »nie wypadało i nie kciało — bo mieli swojego miésa dość«.
Innym razem postrzelił capa i ten uciekł mu między woły Liptaka, bo to było na węgierskiej stronie. Sabała zdjął skromnie kapelusz i począł prosić pokornie, kłaniając się Liptakowi, żeby mu pozwolił capa zabrać, bo cap jego.
Liptak zaś, rozśmielony pokorną postawą Krzeptowskiego, tem pewniej obstawał przy swojem i twierdził, że choć Sabała postrzelił kozła, ale on się później zmieszał z wołami jego, więc też do niego należy.
Widząc, że z nim dobrocią nie poradzi, odszedł Krzeptowski na pięćdziesiąt kroków, nasypał niepostrzeżenie do strzelby piasku, bo była tylko lotkami nabita i strzelił do Liptaka tak nieszczęśliwie, choć utrzymywał, że w nogi mierzył, iż »oko i śtéry zęby dyascý wziéni«.
Później spotkali się jeszcze. Liptak poznał jednem okiem Sabałę, ale on mu udowodnił, że nigdy jeszcze nie strzelał i nawet nie wie, jak się strzelbę trzyma przy zębach.
Jak już wspomniałem, chodził na polowanie zazwyczaj sam. Niejednokrotnie atoli brał także i młodszych ze sobą, by się uczyli, jak się zwierza podchodzi. Uczył bardzo niechętnie, sądząc,
Strona:Andrzej Stopka Nazimek - Sabała.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.