On sie zaś poseł paść na borówki. Poseł nizej, a sýćko sie na mnie boke jednem oke przýpatrowàł.
Jà sie zaś zacon wysýj śtyrbać, cýby jakosi sie cego lepsego nie hycić. Siàdek na gałęź, ale sie złamła. Była słabà. Toż to — dobrze nie barzo — zjehałek na ziem — haj.
Jà w uciekaca. On za mnom. Jazek lewdy dopàd bucka dość hrubego i wylàzek, nie wielo myślęcý, na niego, na gałąź — haj. — Byłek ślebodny, bo buk był hruby. Ino ze mi cosi kajsi po brzuku straśnie jeździło, bok długo siedziàł, a jedzenia ni miàłek. Było ostawione przý smreku.
Kieby mi miàł wto flinte podać ze spodka, to onoby ta było sýćko dobrze, bok prok i kapśliki w tórbce miàł. Ale nika nic — haj. — W Ornàku mi sie wse nie scęściéło — haj. — Nie scęściéło mi sie. O nié.
Innym razem znowu opowiadał następującą myśliwską przygodę:
— Ràz jà i Marduła nieboścýk poślimy lémze świt, jak ino śniég zeseł do Luptowa. Rzekomo na serdàki.
No i dobrze nie barzo zmarźlimy tęgo, bo to było co ino po zimie, na wiesne było. — Zmarźlimy setnie — haj.
Co jà nie robiem, osłozyłek wieldzaźnom watre, cýby sie nie przýgrzàć co przy niéj — haj.
Strona:Andrzej Stopka Nazimek - Sabała.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.