Pàniezus porusàł na pościeli ręcami nad nim, toz to pilno usnon.
Wyjon pote — prosem piéknie — skłàdak z tórbki i wyrżnon mu we śnie ziobro.
Ale to było straśnie brzýdźkie i masne, tozto prasnon na brzyzek, coby oskło.
Djascý nadali psa. Zakradła się kanalijà, łap ziobro i w uciekaca ś nim do dźwiérzý raju.
Pàniezus łap kija i daléj za nim.
Ale pies wàrtki, a Pàniezus stary i nimóg go dolecieć i hycić, coby mu ziobro wydàr.
Lecom, lecom, jaze przýlatujom do dźwiérzý raju, a pies juz był we dźwiérzak.
Toz to Pàniezus wàrtko kopnon dźwiérze.
Dźwiérze sie na zàworkę zaparły, uciény psu ogon, ale pies uciók — haj.
I dobrze nie barzo, co Pàniezus nie robi, wzion tén ogon pote, obeźràł, zgniéwàł sie i pedziàł tak:
— Cekàj ino ty. Ja ci i tak pokàzem, zek cosi kajsi wàrt.
Toz to zgniéwał sie, łapił ogon i z tego ogona stworzył babe — haj.
Temu to, prosem piéknie ik miłości, wielgie panie ogony nosom u sukniów.
Ciągnie ta wej swój do swojego i ràd go widzi — haj.
Strona:Andrzej Stopka Nazimek - Sabała.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.