książkach. Książkę każdy zrozumie, ale nie takie rzeczy. Nikt! Jeden był taki — mały Ignacek, ale Ignacek umarł właśnie w zeszłym roku. Na szkarlatynę. To był chłopczyna jedyny, co nigdy niczemu się nie dziwił. Od pierwszego słowa chwytał rzecz i rozumiał. Ten się znał na sprawach tajemnych.
Zresztą nigdy nikt. W domu go napastują, że zawsze lubi być sam. Komu to szkodzi? Że się nie umie bawić? Jakieś rozrywki? Polowania? Utrapienie ojca, że nie ma szlacheckich gustów. Ach, ten stary!
Przyłazi stary znienacka do parowów. Sterczy na górze w kapeluszu i wypatruje cichaczem. Spuszcza się z wielkim trudem i sapaniem. Sapie, dycha i rozgląda się śmiesznemi oczami. Przywidziało mu się, że coś tu zastanie, że go na czemś przyłapie.
— I cóż ty tu robisz całemi dniami? Żaby pasiesz w tym bajorze?
— Nie. Czasami czytam, czasami sobie myślę.
— A cóż ty masz do myślenia?
— Tak sobie, o wszystkiem.
— Tak odpowiada tylko cymbał, albo ostatni próżniak.
— Może, proszę ojca...
— Może? Wielki człowiek, filozof. Dlaczego nie pojedziesz choćby do Oblasów? Trzy tygodnie tam nie byłeś. Nauczyłbyś się od Olka, co to jest ziemianin, szlachecki syn. Tu, w tych dziurach niczego się nie nauczysz!
— Od Olka też się niczego nie nauczę. To idjota.
Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/10
Ta strona została skorygowana.