Strona:Andrzej Strug-Pokolenie Marka Świdy.djvu/170

Ta strona została przepisana.

niema nic. Zaraz po „armistice“ ja do generała Haller. Ale kiedy on nie jechał i ciągle jeszcze nie jechał, więc ja sam. Przeszły Nowy Rok pode Lwowem, potem już cała ukraińska kampanja. Wasza wojna bardzo miła po zachodnim froncie. Zabawa! Polska wojna jest najbardziej sportowa. Nad Zbruczem trafiony w nogę, szpital Kraków, sztab dywizji w Pińsku, urlop do domu, ale dom w Mytyszczach dawno spalony był. Chłopi rozciągnęli wszystko, całą ziemię też. Pana Pieńkowskiego (pamiętasz?) kłonicami zatłukli całkiem słusznie. Wówczas tam był nasz front, zarząd etapowy wojskowy, chłopi się bardzo boją, dużo w kryminale w Borysowie. Dowiedzieli się, przysyłają do mnie delegację, więc zgłaszam do dowództwa frontu, że ja ziemię sam oddaję czyli oddałem dawno, i już. Wtedy do tego biura nazłaziło się tylu oficerów i „złotych huzarów“ od Zarządu Cywilnego Ziem Wschodnich, że się zrobiło zanadto ciasno. Ani jeden nie rozumie. Pytają wkółko o jedno i to samo. Kiedy jeszcze raz nie wiedzieli, o co idzie, wreszcie i ja pytam; — Czy panowie wszyscy warjaci są? — Nie, jeden tylko pan major. — Odtąd zaczęli mi wszędzie psuć. Ona już uciekła z Piotrogrodu, a dziadek umarł z głodu w Smoleńsku. Nie miała nic, kuferek z botwidowskiemi klejnotami, które zabrała po wybuchu wojny, czyli ukradła, jej też zaraz skonfiskowali bolszewicy, co mnie bardzo cieszy, bo i tak nigdybym tego nie oglądał. Więc urządza mi głupi proces i chodzi wszędzie, chodzi, lata. W Emeswojsk każdego zna, z generałami rosyjskiej służby zapanbrat, wszyscy za nią latają.